sobota, 6 czerwca 2020

Rozdział XIV ( Olaf Burdziuk)


       Dzieci Agenta P przebywały właśnie w domu, martwiąc się o stan własnego ojca. Nikt do nich nie dzwonił, nikt nie podsyłał paczek ani nikt nie zostawiał sekretnych wiadomości, gdzie jest ich ojciec. Po 3 dniach czekania postanowiły wziąć się w garść i pójść na poszukiwania ojca. Wzięły tajne sprzęty z jego gabinetu i ruszyły na miasto. Ponieważ wszyscy byli dobrzy z informatyki, umieli obsługiwać narzędzie namierzające telefon, z którego dzwonił ojciec, aby upewnić się czy wszystko jest w porządku.
     Namierzyli go! Był 20 kilometrów od miasta przy jakiejś tajnej bazie wojskowej nieużywanej od kilkudziesięciu lat. Od razu postanowili uwolnić ojca. Przejechali autobusem do tego miejsca i zaczaili się przy bazie. Spostrzegli, że w środku znajdują się jacyś ludzie, którzy szykują się do wyjścia. W tłoku poznali swoją matkę, bardzo się zdziwili, że nie ma jej w więzieniu, ale teraz bardziej skupili się na uwolnieniu Agenta P.
     Większa część gangu wyjechała na akcje, więc dzieciom nie zostało dużo osób do pokonania. Jeszcze lepszą wiadomością dla dzieci było wyjście na przerwę całej reszty gangu, a że poszli oni na spacer, w budynku, jeśli ktoś był, to tylko ich ojciec. Szybko, ale niepostrzeżenie wkradli się do środka, od razu słychać było jak ktoś z zamkniętego na klucz pomieszczenia jęczy i próbuje wezwać pomoc. Dzieci, ponieważ były silne, wyważyły drzwi i weszły do środka. Na samym środku leżał ledwo przytomny tata. Natychmiast zadzwonili pod 112 i poprosili o karetkę i  oddział antyterrorystów.
     Niestety w pewnym momencie ktoś wszedł do środka. Jak najszybciej przeszli do kolejnego pomieszczenia, gdzie zamknęli się od środka. Wszyscy, którzy wrócili, wiedzieli, że coś się dzieje nie po ich myśli i chcieli uciekać, lecz okazało się, że drzwi są zamknięte i nie mogą wyjść z budynku. Nikt nie wiedział, jak to się stało i cały gang wpadł w panikę. Lenka, która nie rozłączała się z policją, zrelacjonowała im dokładnie co się stało. Kilka chwil później do budynku wleciał oddział antyterrorystów, który znokautował i uwięził wszystkich z gangu, którzy byli w środku, a ponieważ nikt z gangu, który był w środku ,nie powiedział tym na akcji, że coś się dzieje, cały gang SERPEN i gang kocic został uwięziony. Ricardo został przewieziony do szpitala, gdzie go wyleczono i po 3 tygodniach mógł wrócić do domu. Mohambi został wypuszczony z więzienia i cała rodzina powróciła do szczęśliwego i spokojnego życia.


środa, 20 maja 2020

Rozdział XIII (Wiktoria Konaszewicz)


   Spytał, jak to się stało, że nie jest w więzieniu, przecież otrzymała wyrok 25 lat, a minął niecały jeden. Kobieta z ogromną satysfakcją opowiedziała byłemu mężowi o tym, że to ona założyła SERPEN. Każda kobieta, która wchodzi do gangu, składa przysięgę i nieważne, co by się nie działo i jakby się życie nie potoczyło, kobiety będą się wpierać na dobre i złe. Gdy dziewczyny dowiedziały się o tym, że siedziała w więzieniu za wszelką cenę próbowały ją wyciągnąć z tego piekła. Przez te 9 miesięcy, które tam przesiedziała, dużo myślała, głownie o tym jak się na eksmężu zemścić i jak odebrać mu dzieci. Jak już udało się Kocicom ją wyciągnąć, powiedziała im o swoim planie. Bardzo im się spodobał.
- Myślisz, że dzieci będą chciały z tobą rozmawiać po tym, co zrobiłaś? - zapytał Ricardo.
- Z Mohambim i bliźniętami mam kontakt od dłuższego czasu i bardzo spodobała im się historyjka, którą im opowiedziałam i chyba nie mają nic mi za złe, a Marcel i Lenka są jeszcze mali, bez problemu można nimi manipulować. Myślisz, że Lenka się nie ucieszy, gdy zobaczy kochaną mamusię?
- Jesteś okropna jak tak możesz, to są nasze dzieci, co z ciebie za matka!
   Kobieta nie przejęła się słowami Ricarda, była tak skupiona na zemście na mężczyźnie, że nie wiedziała, że tym zaszkodzi dzieciom. 
- Dobra dziewczyny, zabierzcie go, już nie mogę na niego patrzeć, a tym bardziej go słuchać. 
- Amanda, Amanda! Co ja ci takiego zrobiłem, dlaczego mnie tak nienawidzisz?
     Kobieta nie zwracała na niego uwagi i poszła w drugą stronę.
  Nazajutrz rano mężczyznę obudziło słońce wpadające przez okno do pustego pokoju z jednym krzesłem, na którym siedział. Ricardo zaczął krzyczeć, licząc na to, że ktoś do niego przyjdzie i od niego się dowie, gdzie jest i czy dzieci są bezpieczne.  Po 45 minutach przyszła Amanda. 
- Czego się tak wydzierasz - spytała. 
- Czy dzieci są bezpieczne, mogę do nich zadzwonić? 
- Dobra, niech ci będzie, ale nie próbuj nawet pisnąć słówka o tym, gdzie jesteś i że ja tu jestem. 
- Zgoda, tylko daj mi ten cholerny telefon - zdenerwowanym tonem powiedział mężczyzna.
- A po co ta agresja? Trochę cierpliwości. 
     Po chwili Rodrigo otrzymał telefon i zadzwonił do Conana. Gdy usłyszał głos syna, bardzo się ucieszył i bardzo mu ulżyło, że dzieci są bezpieczne.
- To powiesz mi w końcu, za co mnie tak nienawidzisz?
- Nadal nie wiesz?
- No nie, nic ci nie zrobiłem, nic!
- Byliśmy małżeństwem przez 10 lat, a ty miałeś mnie zawsze gdzieś, wychodziłeś po nocach, nigdy nie byliśmy prawdziwą rodziną. Teraz ci powiem co zamierzam zrobić…

niedziela, 5 kwietnia 2020

Rozdział XII (Nicole Wolna)


     Agent P został postrzelony w ramię, lecz nie to było najgorsze. Słysząc krzyk dzieci, natychmiast rzucił się w stronę kurtyny, modląc się, aby nic im się nie stało. W tym czasie policjanci zdążyli wyprowadzić rabusiów z pomieszczenia. Agent P, odsuwając ostatkiem sił kurtynę, uwolnił dzieci. Okazało się, że kule, które wystrzelił jeden z rabusiów, zostały we wnętrzu zasłony. Widząc na jak duże niebezpieczeństwo naraził swoją rodzinę, postanowił raz na zawsze zlikwidować gang. Chciał porozmawiać z zatrzymanymi, aby dowiedzieć się jakichkolwiek informacji, ale policja już dawno odjechała. Nie miał czasu na czekania, aż policjanci  przesłuchają rabusiów i przekażą mu potrzebne informacje. Postanowił działać na własną rękę.
     Zaniósł dzieci do domu, opatrzył swoją ranę, poczekał, aż maluchy usną i wybrał się na miasto. Idąc w stronę hotelu, gdzie Ricardo widział gang tamtej nocy, nagle usłyszał pewien szelest. Na początku pomyślał, że to pewnie jakiś szczur, po chwili zdał sobie sprawę, że ktoś go śledzi. Starając się racjonalnie myśleć, poszedł za hałasem. Skręcił w jakąś strasznie ciemną, wąską uliczkę. Nagle zobaczył zakapturzoną postać stojącą naprzeciwko niego. Po głosie domyślił, się że to Christian. W ręce trzymał broń. Agent P postanowił porozmawiać z chłopakiem.
- Dlaczego to robisz? - spytał.
- Bo jestem częścią ich rodziny - odpowiedział chłopak.
- Dlaczego wciągnąłeś w to mojego syna?
- Sam sobie na to zasłużył, zawsze wtykał łapska tam, gdzie nie trzeba. Zresztą nie trzeba było go długo prosić. Od zawsze wiedziałem, że pan coś ukrywa, a Mohombi okazał się idealną przynętą.
      Agent P chciał coś odpowiedzieć, ale nagle poczuł dziwne ukłucie w szyję.
     Obudził się na złomowisku. Ręce i nogi miał związane sznurem, a na szyi miał założoną obrożę, która z każdym jego ruchem coraz bardziej ściskała mu tchawicę.  Naprzeciwko niego stał Gang Serpen wraz z Kocicami. Mężczyzna chciał z nimi porozmawiać. Wtedy zorientował się, że jego usta są zaklejone taśmą. Osłabiony i zmęczony Ricardo wiedział, że wkrótce czeka go śmierć. Jego ubrania były rozerwane na strzępy, a ciało zakrwawione. Z nadgarstków leciała krew, usta zasinione, twarz obita. Nagle wszyscy się rozeszli, a z oddali wyłoniła się pewna postać. Zmęczone oczy mężczyzny nie potrafiły określić, kim jest, ponieważ miała na sobie kominiarkę. Wysoka, chuda kobieta o długich, rudych włosach powoli zbliżała się w stronę Agenta P. Kiedy była wystarczająco blisko, zdjęła kominiarkę.       
     Mężczyznę zamurowało. Okazało się, że była to jego ex - żona, która niby była w więzieniu. Nagle kobieta podeszła do mężczyzny i zdjęła mu taśmę z ust. Agent P wiedział, że będzie to długo rozmowa. Miał wiele pytań, na które nie znał odpowiedzi, lecz to, czego się dowiedział, zszokowałoby niejedną osobę. 

sobota, 28 marca 2020

Rozdział XI (Igor Wałejko)


      Kurtyna nie dawała za dużo pewności siebie. Szczególnie kiedy dookoła chodzą niebezpieczni ludzie, którzy mogą z tobą zrobić, co chcą. Większość ludzi byłaby zbyt spanikowana, aby racjonalnie myśleć, ale nie Ricardo. Potrzebował jedynie trochę szczęścia. W pewnym momencie człowiek, który wyglądał na przywódcę tej całej bandy, zwołał wszystkich do siebie. Była to idealna szansa dla naszego agenta.
     Facet ubrany w elegancki czarny garnitur najwidoczniej gdzieś się śpieszył. Widać było, że ich szef nie jest zbyt inteligentny, lecz posiada dość dużą grupę. Trzeba było wszystko dokładnie przemyśleć, przed wykonaniem jakiegokolwiek ruchu.
- Słuchajcie, muszą gdzieś tutaj być! - krzyknął zdenerwowany mężczyzna. - Nie będą się chować całą wieczność. Przeszukajcie mi tu wszystko, byle szybko. Policja może zaraz tu być. Pamiętacie, że ten dzieciak może wszystko im powiedzieć.
     W głowie Ricardo jakby zaświeciła się lampka. W końcu wymyślił sposób, który mógłby rzeczywiście zadziałać. Musiałby być wykonany perfekcyjnie, jednak było to możliwe. Zresztą i tak była to ostatnia deska ratunku. Nic więcej mu nie zostało, musiał zagrać wszystko na jedną kartę.
       Ojciec Mohambiego i reszty w pewnym momencie, gdy żaden ze zbirów nie patrzył w miejsce, gdzie znajdowała się kurtyna, wysunął się z niej, jakby nigdy nic. Oczywiście zrobił w to taki sposób, aby dzieci nie były widoczne.
- Dobra! Wygraliście! - krzyknął agent w stronę swoich przeciwników. Cała banda popatrzyła na niego jak na najgłupszego błazna w historii. Człowiek sam szedł na śmierć, no przezabawne.
- To znaczy? - zapytał zdezorientowany szef grupy - W jakim sensie wygraliśmy?
W głębi ducha Ricardo wiedział, że już wygrał. Jak będzie grał na czas, policja tu przyjedzie i wszyscy będą bezpieczni. Nie mógł po sobie tego poznać, dlatego też jego twarz cały czas wyglądała na zmartwioną i przejętą.
- Macie kasę, mój syn trafi do więzienia. Wypuśćcie mnie i moją rodzinę, po co wam jesteśmy potrzebni? - głos agenta brzmiał naprawdę, jakby jego życie się zawaliło - Miejcie Serce!
     Ostatnie zdanie tak rozśmieszyło przestępców, że nie mogli już dłużej wytrzymać. Wszyscy, co do jednego wybuchnęli gromkim śmiechem. Dziwne było, że jeszcze się nie domyślili, jednak najwidoczniej byli zbyt głupi, by przejrzeć plan Ricardo.
- Mordujemy i rabujemy. W skrócie łamiemy prawo - odpowiedział po kilkunastu sekundach czarnoskóry mężczyzna, który wyglądał na prawą rękę szefa gangu - Naprawdę myślisz, że pozwolimy ci uciec po tym co widziałeś?
     Po tych słowach można było usłyszeć naprawdę głośne uderzenie w drzwi. Tuż po tym wparowała tam policja, która jak widać bardzo szybko zareagowała na wiadomości, które dostała od Mohambiego. Mimo to rabusie mieli jeszcze kilka sekund swobody. Przywódca i sprawca tego całego zamieszania momentalnie złapał za swój ciężki pistolet i wystrzelił kilka pocisków w stronę Ricarda. Niestety tylko jedna kula trafiła agenta. Dlaczego niestety? Ponieważ reszta leciała wprost na kurtynę, w miejsce, gdzie ukrywała się młodsza część rodziny.

sobota, 21 marca 2020

Rozdział X (Paweł Kiersk)

          Old York na ogół był cichym, lecz tłocznym miastem. Ludzie spacerowali po parkach, spędzali czas w kawiarenkach lub wychodzili nocą do klubów. Dokładnym przeciwieństwem tego były okolice Starego Harlemu, dzielnicy, w której znajdował się Agent P. wraz z czwórką dzieci.
     Tkwili razem w nieznanym im budynku, który okazał się być laboratorium przestępców. Przynajmniej takie robił wrażenie. Ricardo nasłuchiwał zza drzwi kroków zbliżających się motocyklistów i wpadł na pomysł, który być może pozwoliłby przetrwać jemu oraz jego dzieciom. Szybko podbiegł do pierwszego stoiska chemicznego i zaczął przeszukiwać je z nadzieją znalezienia niezbędnych mu substancji. Chciał bowiem stworzyć kwas, który byłby w stanie rozpuścić tylne, stalowe drzwi. W tym samym czasie Conanek, Celina, Marcel oraz Lenka schowali się za kurtyną zasłaniającą jakiś ogromny komputer, prawdopodobnie stworzony z myślą o jakichś bardziej skomplikowanych obliczeniach. Wszystko zależało od znajomości chemii Popidone`a.
        Po intensywnych dwóch minutach biegania tam i z powrotem, kwas HSbF6 był już gotowy. Wszyscy zebrali się przy drzwiach, a Ricardo zwinnym ruchem rzucił wcześniej przygotowaną probówką. Wywołało to nieoczekiwany hałas, który najwyraźniej pośpieszył ludzi po drugiej stronie. Stal zaczęła się rozpuszczać, co oznaczało, że składniki były poprawnie skompletowane, jednak tempo, w jakim działał związek chemiczny, było zdecydowanie za wolne. Nagle przez główne wejście wtargnęli członkowie gangu uzbrojeni w szybkostrzelne karabinki M4. Zapanował chaos. Co prawda rodzina Agenta P. zdołała się schować w poprzedniej kryjówce, za kurtyną, ale przestępcy działali szybko i sprawnie, przeszukując kolejne segmenty laboratorium. Ostatnią deską ratunku pozostawało wykraść się niezauważonym przez drzwi, które pozostały otwarte po wejściu gangu. Ricardo doskonale wiedział, że dałby radę uciec bez napotkania większych przeszkód, lecz z racji pobytu z dziećmi wszystko się skomplikowało. Drapiąc się po swoim krótko przystrzyżonym zaroście, zrozumiał, że najrozsądniejszym rozwiązaniem będzie pozostać w ukryciu do czasu wyjścia przestępców.
     Niczego nieświadomy Mohambi jechał właśnie z częścią gangu SERPEN napaść na sklep jubilerski. To właśnie tam miał zostać zatrzymany przez policję i uznany za sprawcę. Dojechawszy na miejsce, jeden z przestępców podmienił na wszelki wypadek pistolet Mohambiego na atrapę, co miało ubezpieczyć pozostałych, niejako dodając im pewności siebie. Wybiła godzina napadu. Dźwięk tłuczonych szyb aż kłuł dziewiętnastolatka w uszy. Wszystko działo się w przeraźliwie szybkim tempie, kilka osób zajmowała się kradzieżą, jeszcze inni pilnowali ogłuszonych ochroniarzy lub hakowali poszczególne alarmy i zabezpieczenia. Nagle pośród tego całego hałasu dało się usłyszeć policyjne syreny. Dwaj mężczyźni sprawnie zranili w nogę Mohambiego, chcąc sprawić, żeby policja myślała, że chłopak sam się uszkodził, wybijając szybę. Następnie cały gang zebrał się, pożegnał ich byłego członka, opluwając go oraz odjechał, na czas umykając policji.

piątek, 13 marca 2020

Rozdział IX (Jakub Perczak)


     Gdy Ricardo się odwrócił, ktoś uderzył go w głowę, co skutkowało tym, że stracił przytomność. Kiedy się obudził, był przywiązany do słupa, a naprzeciwko niego były jego dzieci. Wszyscy włącznie z Mohambim, mieli związane ręce oraz nogi. Na twarzach mieli taśmę, która uniemożliwiała im mówienie.
     Po chwili mężczyzna ubrany na czarno wszedł do pomieszczenia, w którym znajdował się Ricardo z dziećmi. Powiedział, że Mohambi musi zapłacić za to, iż zdradził ich i mają plan, jak to zrobić. Stwierdził, że karą dla niego będzie więzienie, więc dziś wieczorem napadną na sklep jubilerski. Gdy podczas napadu przyjedzie policja, zostawią tam Mohambiego, aby wzięli go za sprawcę napadu. Wychodząc, wspomniał, że gdy akcja się powiedzie, wypuści resztę dzieci, a co do Ricardo, to jeszcze się zastanowią. Większość gangu wraz z Mohambim wyszła z laboratorium. Dwóch członków gangu SERPEN zostało, aby pilnować zakładników. Na wypadek, gdyby zakładnicy chcieli uciec, byli uzbrojeni w pistolety.
       Ricardo wpadł na pomysł, jak wydostać się z opuszczonego budynku. Powiedział dzieciom, żeby się nie bały i poczekały na niego. Później krzyknął do jednego z uzbrojonych mężczyzn, że musi pójść do toalety. Poszedł razem z jednym z gangsterów i usłyszał, że ma na to dwie minuty. Kiedy szli, Ricardo zabrał z półki, którą mijał, strzykawkę z zieloną substancją. Okazało się, że to trutka na szczury. Po dwóch minutach, wychodząc z toalety, podbiegł do wroga i wstrzyknął mu truciznę do klatki piersiowej. Ten złapał się za serce i po chwili upadł na ziemię. Wówczas Ricardo chwycił broń, która wypadła przestępcy z ręki. Lekko wychylił się zza rogu i postrzelił drugiego napastnika w nogę, by ten nic mu nie zrobił. Następnie uwolnił starsze dzieci i powiedział, aby Conanek i Celina zajęli się wystraszonym, młodszym rodzeństwem.
      Gdy podszedł do drzwi wyjściowych, były one zamknięte, a dostępu bronił kod. Niestety nie znał go. Był zdezorientowany i nie wiedział, jak się wydostać na zewnątrz. Po chwili stało się coś jeszcze gorszego. Zza drzwi było słychać parkujące motory, a to mogło oznaczać tylko jedno...

środa, 26 lutego 2020

Rozdział VIII (Marcin Jesionowski)


     Zaspany spojrzał na telefon, zdołał dostrzec, że wreszcie ktoś do niego napisał. Wiadomość była wysłana z nieznanego numeru. Podano tylko adres i datę - ulica Cedrowa dzisiaj o osiemnastej piętnaście. Ricardo miał przyjść oczywiście sam. Pomyślał, że to, co się dzieje, przypomina scenariusz filmu sensacyjnego. Informacja, którą uzyskał, wykluczała współpracę z policją. Ricardo był pewny, że nie zrobi niczego, co naraziłoby jego dzieci na jakiekolwiek niebezpieczeństwo. Adres, który był w przesłanej wiadomości, sugerował, że miejsce spotkania będzie w okolicy parku. Ricardo poczuł się zaniepokojony, gdyż park był generalnie nieoświetlony i ostatnio dość mocno zarośnięty. W parku sporo było starych drzew, wieczorem było tam dość niebezpiecznie. Jednak myśl o odzyskaniu dzieci dodała Ricardo odwagi.
    Szybko ubrał ciepłą kurtkę, wieczorem mogło być chłodno. Miał jeszcze trochę czasu, ale postanowił pójść wcześniej, żeby się trochę rozejrzeć. Może zapamięta jakieś szczegóły, które będą istotne dla sprawy uwolnienia dzieci. Park był nieopodal, wystarczyło dwadzieścia minut i był już na miejscu. Kiedyś lubił przychodzić do parku w letnie wieczory. Pomyślał, że było to tak dawno, że już prawie zapomniał, jakie to było przyjemne. Czuł wtedy zapachy niedawno rozkwitłych roślin, zapach skoszonej trawy i świeżość powietrza, które muskało mu delikatnie twarz. Ale teraz nie był czas na przemyślenia, teraz trzeba było działać.
    Od pewnego czasu miał dziwne poczucie, że ktoś go obserwuje. Nie pomylił się. Podszedł do niego mężczyzna, wyglądający na jakieś czterdzieści lat. Mimo podekscytowania starał się trzymać nerwy na wodzy i nie zrobić niczego nieoczekiwanego, żeby nie spłoszyć mężczyzny, który był w końcu jedynym ogniwem, które mogło go połączyć z dziećmi. Mężczyzna skinął ręką, wskazując kierunek i zaprowadził go do samochodu. Po krótkiej podróży za miasto wysiedli na parkingu przed wyglądającym na opuszczony budynkiem. Obok głównych drzwi znajdowała się klawiatura do wbicia kodu. Mężczyzna wbił kombinację cyfr. Budynek okazał się opuszczonym laboratorium chemicznym. Było one wyposażone w najnowocześniejszy sprzęt laboratoryjny. Ricardo nie dowiedział się jednak, czym zajmuje się laboratorium i jakie wykonuje badania. Zobaczył też pracowników stojących przy sprzętach i zajmujących się pilnie różnymi badaniami. Ricardo z ciekawością zaczął przyglądać się jednemu z pracowników ubranemu w biały kombinezon, okulary ochronne i jednorazowe rękawice, który z uwagą wlewał niebieską substancję do zlewki. Po wlaniu z naczynia zaczął wydobywać się gęsty biały dym.
       Nagle ktoś poklepał go po ramieniu…….