sobota, 28 marca 2020

Rozdział XI (Igor Wałejko)


      Kurtyna nie dawała za dużo pewności siebie. Szczególnie kiedy dookoła chodzą niebezpieczni ludzie, którzy mogą z tobą zrobić, co chcą. Większość ludzi byłaby zbyt spanikowana, aby racjonalnie myśleć, ale nie Ricardo. Potrzebował jedynie trochę szczęścia. W pewnym momencie człowiek, który wyglądał na przywódcę tej całej bandy, zwołał wszystkich do siebie. Była to idealna szansa dla naszego agenta.
     Facet ubrany w elegancki czarny garnitur najwidoczniej gdzieś się śpieszył. Widać było, że ich szef nie jest zbyt inteligentny, lecz posiada dość dużą grupę. Trzeba było wszystko dokładnie przemyśleć, przed wykonaniem jakiegokolwiek ruchu.
- Słuchajcie, muszą gdzieś tutaj być! - krzyknął zdenerwowany mężczyzna. - Nie będą się chować całą wieczność. Przeszukajcie mi tu wszystko, byle szybko. Policja może zaraz tu być. Pamiętacie, że ten dzieciak może wszystko im powiedzieć.
     W głowie Ricardo jakby zaświeciła się lampka. W końcu wymyślił sposób, który mógłby rzeczywiście zadziałać. Musiałby być wykonany perfekcyjnie, jednak było to możliwe. Zresztą i tak była to ostatnia deska ratunku. Nic więcej mu nie zostało, musiał zagrać wszystko na jedną kartę.
       Ojciec Mohambiego i reszty w pewnym momencie, gdy żaden ze zbirów nie patrzył w miejsce, gdzie znajdowała się kurtyna, wysunął się z niej, jakby nigdy nic. Oczywiście zrobił w to taki sposób, aby dzieci nie były widoczne.
- Dobra! Wygraliście! - krzyknął agent w stronę swoich przeciwników. Cała banda popatrzyła na niego jak na najgłupszego błazna w historii. Człowiek sam szedł na śmierć, no przezabawne.
- To znaczy? - zapytał zdezorientowany szef grupy - W jakim sensie wygraliśmy?
W głębi ducha Ricardo wiedział, że już wygrał. Jak będzie grał na czas, policja tu przyjedzie i wszyscy będą bezpieczni. Nie mógł po sobie tego poznać, dlatego też jego twarz cały czas wyglądała na zmartwioną i przejętą.
- Macie kasę, mój syn trafi do więzienia. Wypuśćcie mnie i moją rodzinę, po co wam jesteśmy potrzebni? - głos agenta brzmiał naprawdę, jakby jego życie się zawaliło - Miejcie Serce!
     Ostatnie zdanie tak rozśmieszyło przestępców, że nie mogli już dłużej wytrzymać. Wszyscy, co do jednego wybuchnęli gromkim śmiechem. Dziwne było, że jeszcze się nie domyślili, jednak najwidoczniej byli zbyt głupi, by przejrzeć plan Ricardo.
- Mordujemy i rabujemy. W skrócie łamiemy prawo - odpowiedział po kilkunastu sekundach czarnoskóry mężczyzna, który wyglądał na prawą rękę szefa gangu - Naprawdę myślisz, że pozwolimy ci uciec po tym co widziałeś?
     Po tych słowach można było usłyszeć naprawdę głośne uderzenie w drzwi. Tuż po tym wparowała tam policja, która jak widać bardzo szybko zareagowała na wiadomości, które dostała od Mohambiego. Mimo to rabusie mieli jeszcze kilka sekund swobody. Przywódca i sprawca tego całego zamieszania momentalnie złapał za swój ciężki pistolet i wystrzelił kilka pocisków w stronę Ricarda. Niestety tylko jedna kula trafiła agenta. Dlaczego niestety? Ponieważ reszta leciała wprost na kurtynę, w miejsce, gdzie ukrywała się młodsza część rodziny.

sobota, 21 marca 2020

Rozdział X (Paweł Kiersk)

          Old York na ogół był cichym, lecz tłocznym miastem. Ludzie spacerowali po parkach, spędzali czas w kawiarenkach lub wychodzili nocą do klubów. Dokładnym przeciwieństwem tego były okolice Starego Harlemu, dzielnicy, w której znajdował się Agent P. wraz z czwórką dzieci.
     Tkwili razem w nieznanym im budynku, który okazał się być laboratorium przestępców. Przynajmniej takie robił wrażenie. Ricardo nasłuchiwał zza drzwi kroków zbliżających się motocyklistów i wpadł na pomysł, który być może pozwoliłby przetrwać jemu oraz jego dzieciom. Szybko podbiegł do pierwszego stoiska chemicznego i zaczął przeszukiwać je z nadzieją znalezienia niezbędnych mu substancji. Chciał bowiem stworzyć kwas, który byłby w stanie rozpuścić tylne, stalowe drzwi. W tym samym czasie Conanek, Celina, Marcel oraz Lenka schowali się za kurtyną zasłaniającą jakiś ogromny komputer, prawdopodobnie stworzony z myślą o jakichś bardziej skomplikowanych obliczeniach. Wszystko zależało od znajomości chemii Popidone`a.
        Po intensywnych dwóch minutach biegania tam i z powrotem, kwas HSbF6 był już gotowy. Wszyscy zebrali się przy drzwiach, a Ricardo zwinnym ruchem rzucił wcześniej przygotowaną probówką. Wywołało to nieoczekiwany hałas, który najwyraźniej pośpieszył ludzi po drugiej stronie. Stal zaczęła się rozpuszczać, co oznaczało, że składniki były poprawnie skompletowane, jednak tempo, w jakim działał związek chemiczny, było zdecydowanie za wolne. Nagle przez główne wejście wtargnęli członkowie gangu uzbrojeni w szybkostrzelne karabinki M4. Zapanował chaos. Co prawda rodzina Agenta P. zdołała się schować w poprzedniej kryjówce, za kurtyną, ale przestępcy działali szybko i sprawnie, przeszukując kolejne segmenty laboratorium. Ostatnią deską ratunku pozostawało wykraść się niezauważonym przez drzwi, które pozostały otwarte po wejściu gangu. Ricardo doskonale wiedział, że dałby radę uciec bez napotkania większych przeszkód, lecz z racji pobytu z dziećmi wszystko się skomplikowało. Drapiąc się po swoim krótko przystrzyżonym zaroście, zrozumiał, że najrozsądniejszym rozwiązaniem będzie pozostać w ukryciu do czasu wyjścia przestępców.
     Niczego nieświadomy Mohambi jechał właśnie z częścią gangu SERPEN napaść na sklep jubilerski. To właśnie tam miał zostać zatrzymany przez policję i uznany za sprawcę. Dojechawszy na miejsce, jeden z przestępców podmienił na wszelki wypadek pistolet Mohambiego na atrapę, co miało ubezpieczyć pozostałych, niejako dodając im pewności siebie. Wybiła godzina napadu. Dźwięk tłuczonych szyb aż kłuł dziewiętnastolatka w uszy. Wszystko działo się w przeraźliwie szybkim tempie, kilka osób zajmowała się kradzieżą, jeszcze inni pilnowali ogłuszonych ochroniarzy lub hakowali poszczególne alarmy i zabezpieczenia. Nagle pośród tego całego hałasu dało się usłyszeć policyjne syreny. Dwaj mężczyźni sprawnie zranili w nogę Mohambiego, chcąc sprawić, żeby policja myślała, że chłopak sam się uszkodził, wybijając szybę. Następnie cały gang zebrał się, pożegnał ich byłego członka, opluwając go oraz odjechał, na czas umykając policji.

piątek, 13 marca 2020

Rozdział IX (Jakub Perczak)


     Gdy Ricardo się odwrócił, ktoś uderzył go w głowę, co skutkowało tym, że stracił przytomność. Kiedy się obudził, był przywiązany do słupa, a naprzeciwko niego były jego dzieci. Wszyscy włącznie z Mohambim, mieli związane ręce oraz nogi. Na twarzach mieli taśmę, która uniemożliwiała im mówienie.
     Po chwili mężczyzna ubrany na czarno wszedł do pomieszczenia, w którym znajdował się Ricardo z dziećmi. Powiedział, że Mohambi musi zapłacić za to, iż zdradził ich i mają plan, jak to zrobić. Stwierdził, że karą dla niego będzie więzienie, więc dziś wieczorem napadną na sklep jubilerski. Gdy podczas napadu przyjedzie policja, zostawią tam Mohambiego, aby wzięli go za sprawcę napadu. Wychodząc, wspomniał, że gdy akcja się powiedzie, wypuści resztę dzieci, a co do Ricardo, to jeszcze się zastanowią. Większość gangu wraz z Mohambim wyszła z laboratorium. Dwóch członków gangu SERPEN zostało, aby pilnować zakładników. Na wypadek, gdyby zakładnicy chcieli uciec, byli uzbrojeni w pistolety.
       Ricardo wpadł na pomysł, jak wydostać się z opuszczonego budynku. Powiedział dzieciom, żeby się nie bały i poczekały na niego. Później krzyknął do jednego z uzbrojonych mężczyzn, że musi pójść do toalety. Poszedł razem z jednym z gangsterów i usłyszał, że ma na to dwie minuty. Kiedy szli, Ricardo zabrał z półki, którą mijał, strzykawkę z zieloną substancją. Okazało się, że to trutka na szczury. Po dwóch minutach, wychodząc z toalety, podbiegł do wroga i wstrzyknął mu truciznę do klatki piersiowej. Ten złapał się za serce i po chwili upadł na ziemię. Wówczas Ricardo chwycił broń, która wypadła przestępcy z ręki. Lekko wychylił się zza rogu i postrzelił drugiego napastnika w nogę, by ten nic mu nie zrobił. Następnie uwolnił starsze dzieci i powiedział, aby Conanek i Celina zajęli się wystraszonym, młodszym rodzeństwem.
      Gdy podszedł do drzwi wyjściowych, były one zamknięte, a dostępu bronił kod. Niestety nie znał go. Był zdezorientowany i nie wiedział, jak się wydostać na zewnątrz. Po chwili stało się coś jeszcze gorszego. Zza drzwi było słychać parkujące motory, a to mogło oznaczać tylko jedno...