Kurtyna nie dawała za dużo pewności
siebie. Szczególnie kiedy dookoła chodzą niebezpieczni ludzie, którzy mogą z
tobą zrobić, co chcą. Większość ludzi byłaby zbyt spanikowana, aby racjonalnie
myśleć, ale nie Ricardo. Potrzebował jedynie trochę szczęścia. W pewnym
momencie człowiek, który wyglądał na przywódcę tej całej bandy, zwołał
wszystkich do siebie. Była to idealna szansa dla naszego agenta.
Facet ubrany w elegancki czarny garnitur
najwidoczniej gdzieś się śpieszył. Widać było, że ich szef nie jest zbyt
inteligentny, lecz posiada dość dużą grupę. Trzeba było wszystko dokładnie
przemyśleć, przed wykonaniem jakiegokolwiek ruchu.
- Słuchajcie, muszą
gdzieś tutaj być! - krzyknął zdenerwowany mężczyzna. - Nie będą się chować całą
wieczność. Przeszukajcie mi tu wszystko, byle szybko. Policja może zaraz tu
być. Pamiętacie, że ten dzieciak może wszystko im powiedzieć.
W głowie Ricardo jakby zaświeciła się
lampka. W końcu wymyślił sposób, który mógłby rzeczywiście zadziałać. Musiałby
być wykonany perfekcyjnie, jednak było to możliwe. Zresztą i tak była to
ostatnia deska ratunku. Nic więcej mu nie zostało, musiał zagrać wszystko na
jedną kartę.
Ojciec Mohambiego i
reszty w pewnym momencie, gdy żaden ze zbirów nie patrzył w miejsce, gdzie
znajdowała się kurtyna, wysunął się z niej, jakby nigdy nic. Oczywiście zrobił w
to taki sposób, aby dzieci nie były widoczne.
- Dobra! Wygraliście! - krzyknął agent w
stronę swoich przeciwników. Cała banda popatrzyła na niego jak na
najgłupszego błazna w historii. Człowiek sam szedł na śmierć, no przezabawne.
- To znaczy? - zapytał
zdezorientowany szef grupy - W jakim sensie wygraliśmy?
W głębi ducha Ricardo
wiedział, że już wygrał. Jak będzie grał na czas, policja tu przyjedzie i
wszyscy będą bezpieczni. Nie mógł po sobie tego poznać, dlatego też jego twarz
cały czas wyglądała na zmartwioną i przejętą.
- Macie kasę, mój syn
trafi do więzienia. Wypuśćcie mnie i moją rodzinę, po co wam jesteśmy
potrzebni? - głos agenta brzmiał naprawdę, jakby jego życie się zawaliło -
Miejcie Serce!
Ostatnie zdanie tak
rozśmieszyło przestępców, że nie mogli już dłużej wytrzymać. Wszyscy, co do
jednego wybuchnęli gromkim śmiechem. Dziwne było, że jeszcze się nie domyślili,
jednak najwidoczniej byli zbyt głupi, by przejrzeć plan Ricardo.
- Mordujemy i
rabujemy. W skrócie łamiemy prawo - odpowiedział po kilkunastu sekundach
czarnoskóry mężczyzna, który wyglądał na prawą rękę szefa gangu - Naprawdę
myślisz, że pozwolimy ci uciec po tym co widziałeś?
Po tych słowach można było usłyszeć
naprawdę głośne uderzenie w drzwi. Tuż po tym wparowała tam policja, która jak
widać bardzo szybko zareagowała na wiadomości, które dostała od Mohambiego.
Mimo to rabusie mieli jeszcze kilka sekund swobody. Przywódca i sprawca tego całego
zamieszania momentalnie złapał za swój ciężki pistolet i wystrzelił kilka
pocisków w stronę Ricarda. Niestety tylko jedna kula trafiła agenta. Dlaczego
niestety? Ponieważ reszta leciała wprost na kurtynę, w miejsce, gdzie ukrywała
się młodsza część rodziny.